strona główna

Aktualności

Będziemy walczyć do końca

Będziemy walczyć do końca
Maj 04 07:41 2018 Wydrukuj

O nowelizacji Prawa łowieckiego i zamiarze jej zaskarżenia do Trybunału Konstytucyjnego rozmawiamy z posłem Bartoszem Józwiakiem z ugrupowania Kukiz’15, członkiem KŁ nr 20 „Dąbrowa” w Poznaniu.
 
Stanął Pan w obronie łowiectwa, jednak nikt nie przedstawił Pana jako myśliwego.
Poluję od ośmiu lat. Nie mam tradycji łowieckich w domu, ale wielu znajomych moich rodziców je miało i od długiego czasu się tym fascynowałem. Być może również z tego względu, że jestem archeologiem i historykiem. Interesuję się także światem ziemiaństwa międzywojennego, w którym siłą rzeczy łowiectwo przejawiało się jako trwały element życia elit szlacheckich czy w ogóle obyczajowości. Wpisuje się ono we wszystkie sfery funkcjonowania polskiej tożsamości. Gromadzę też materiały do książki poświęconej najstarszej historii łowiectwa, głównie pradziejom, aż do wczesnego średniowiecza, czyli okresowi dosyć mi bliskiemu zawodowo. Do czasów jagiellońskich zostało to bardzo ładnie zebrane. Oprócz historii zajmuje mnie etyka łowiecka. O ile nie jestem specjalistą w kwestii hodowli, o tyle z etyką staram się być na bieżąco i mam w tym obszarze sporo uwag.

Łowiectwo dosyć mocno mnie wciągnęło. W pewnym okresie dużo polowałem. Później, niestety, wraz z nasileniem się działalności politycznej czasu zaczęło brakować. A teraz już w ogóle jest go mało.

 
W Pana ugrupowaniu pierwszy myśliwy obecny w przestrzeni publicznej to Paweł Kukiz.
Paweł Kukiz jest myśliwym i członkiem koła łowieckiego. Ale jeżeli chodzi o polowanie, to z racji pełnionych obowiązków mniej w tym uczestniczy niż ja. Jednak mogę potwierdzić, że poluje. Ceni polowania na pióro, gdy trzeba dużo się nachodzić w trudnym terenie. Zawsze opowiadał, że dla niego w tym tkwi cały urok. Nie jakieś strzelanie bażantów z klatek, co uznaje za nieetyczne. Kiedy wróci z jedną kaczką czy gęsią, cały zmoczony, czuje, że to stanowi sedno polowania.

 
Jednak myśliwych w klubie Kukiz’15 znalazłoby się więcej?
Z tego, co wiem, spośród posłów polujemy tylko ja i Paweł Kukiz. Ale mamy sympatyków łowiectwa. Poseł Elżbieta Borowska (obecnie Zielińska) pochodzi z rodziny o tradycjach łowieckich i pozostaje to jej bardzo bliskie. Zresztą jej mąż Adam Zieliński, członek komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji warszawskiej, wiceminister w ministerstwie sprawiedliwości, jest czynnym myśliwym. Poseł Tomasz Rzymkowski także chciałby nim zostać, tylko zawsze brakuje mu czasu i koła, które mogłoby go przyjąć, a Jacek Wilk też ma takie ambicje, ale nie postawił kropki nad i. Dobrym duchem i czynnym myśliwym jest również Zbigniew Oborski, szef naszego biura klubu i bliski doradca Pawła Kukiza. Grupa okołomyśliwska zebrała się więc u nas dość duża, szczególnie biorąc pod uwagę wielkość klubu.

 
Nie można wobec tego powiedzieć, że sprawy łowieckie nie są wam dobrze znane.
Wielokrotnie poruszaliśmy je w dyskusjach na spotkaniach klubowych. To, co się teraz stało z ustawą, stanowi jakby końcówkę wydarzeń trwających od początku kadencji obecnej władzy, kiedy Szyszko próbował wykonać zalecenia TK. Na nasze nieszczęście nie udało się nam jej wcześniej uchwalić. Główny spór toczył się między ministerstwami o kwestię szacowania szkód i ustalenie odpowiedzialności za ich likwidację. Gdybyśmy go przezwyciężyli, mielibyśmy ustawę może niedoskonałą, musielibyśmy ją jeszcze poprawiać, ale nie dostalibyśmy takiego niewybuchu, który nagle wystrzelił nam w rękach. Odwlekanie nowelizacji sprzyjało przeciwnikom łowiectwa. Oni w tym czasie bardzo intensywnie pracowali. Środowisko myśliwych chyba trochę ten moment przespało. Nie prowadziło żadnych działań, aby zbić niekorzystne argumenty.
 

W którym momencie pojawiły się skrajnie niekorzystne kierunki zmian Prawa łowieckiego?
Da się postawić dosyć prostą diagnozę. Dopóki zakładaliśmy, że minister Szyszko jest wieczny na swoim stanowisku, dopóty mogliśmy spać spokojnie. Nie przewidzieliśmy sytuacji, że zabraknie go jako naszego gwaranta i reprezentanta, rozumiejącego leśnictwo i łowiectwo. To był niewątpliwy fachowiec. W tej chwili mamy ministra niekompetentnego, bez wielkiego pojęcia o leśnictwie, łowiectwie ani de facto ochronie przyrody. Nasz problem polegał na tym, że środowiska zielonych nie spoczęły i drążyły, kiedy my myśleliśmy, że Szyszko nas zawsze obroni.

Wszystko zaczęło się w Parlamentarnym Zespole Przyjaciół Zwierząt, w którym zasiadają m.in. Paweł Suski z PO i Ewa Lieder z Nowoczesnej. Kluczową postacią w całej tej rozgrywce, odpowiedzialną za to, jak zostali potraktowani myśliwi, jest Krzysztof Czabański z PiS-u. Każdy wiedział, że pozycja Szyszki ulegnie osłabieniu, więc grupa związana z Zespołem coraz bardziej się uaktywniała. Jednocześnie Jarosław Kaczyński być może stwierdził, że część ministrów wciągnęła go w niepotrzebne konflikty z UE, i otworzył się na drugą stronę. Wtedy pojawił się poseł Czabański, który stał się główną osobą – przynajmniej ja tak to widzę – w konsultacjach Kaczyńskiego odnoszących się do kwestii myśliwych i ochrony zwierząt. Takie przekonanie buduję na podstawie tego, że nawet dziś na listy kierowane przez hodowców norek do prezesa PiS-u odpowiada z upoważnienia właśnie Czabański. Posłowie reprezentujący stronę łowiecką stracili dotarcie do Kaczyńskiego. Najpierw na ministra środowiska mianowano Henryka Kowalczyka. Nie wierzę, że to nominat premiera Morawieckiego – raczej Jarosława Kaczyńskiego. Jest więc ministrem z konkretnym zadaniem do wykonania. Uporanie się z łowiectwem stanowi jedno z nich, lecz z pewnością nie najważniejsze. Kowalczyk na początku próbował dyskutować, a z każdym kolejnym spotkaniem nasze drogi się coraz bardziej rozchodziły. Choć nawet na komisjach przez długi czas przeważał głos w miarę rozsądny. Wszystkie lewicowe pomysły, zgłaszane m.in. przez posła Suskiego, do pewnego momentu odrzucano. Aż doszło do sytuacji, w której poseł reprezentujący wnioskodawców, czyli PiS, notabene myśliwy, zgłosił cały pakiet lewicowych poprawek. Moim zdaniem było to imprimatur odgórne (tego nie wiemy, jednak nie wierzę, że nastąpiło to z własnej inicjatywy), a więc ze zgodą i prezesa Kaczyńskiego, i ministra Kowalczyka, aby te poprawki wrzucić, choć i tak nie udało się ich wszystkich przepchnąć na komisji. Refleksja posłów PiS-u, szczególnie tych związanych z rolnictwem, ale też z łowiectwem, okazała się na tyle duża, że zdali sobie sprawę z lekkiego zagalopowywania się.

Główna tragedia nastąpiła w sali sejmowej podczas głosowań, kiedy Jarosław Kaczyński wstał i osobiście rozpoczął dyrygowanie klubem, zmieniając wcześniejsze rekomendacje, które posłowie mieli na kartkach. W jednym z punktów ewidentnie dał się wpuścić w maliny posłowi Suskiemu z PO (chodzi o kwestię zniesienia kar za utrudnianie wykonywania polowania, bo inaczej myśliwi zaczną przepędzać ludzi z lasu), co dowiodło, że jest niekompetentny, kieruje się sercem i miłością do zwierząt, a nie potrafi tego przełożyć na realia gospodarki leśnej i łowieckiej. Straciłem do niego dużo szacunku. Myślałem, że istnieją pewne fundamenty, których nie naruszy. Reszta poleciała lawinowo. Próbowano to naprawić w senacie. Z nieoficjalnych źródeł wiem, że ponownie bezpośrednia decyzja ministra i pana prezesa zablokowała wszelkie poprawki, a wręcz jeszcze dorzucono nam badania okresowe, co jest kompletnym złamaniem zasad legislacji w sejmie. W senacie zmieniono ustawę o broni i amunicji [UoBiA], której nie procedowaliśmy.

 
Myśliwych czekają duże problemy z zaliczeniem tych badań, chociażby ze względu na wygórowane wymagania co do wzroku.
Przepis wprowadzający okresowe badania jest mocno niedookreślony i absurdalny z dwóch względów. Przede wszystkim, jak już mówiłem, UoBiA nie procedował sejm. Co więcej, mój projekt jej zmiany leży w zamrażarce sejmowej, a drugi, ministerialny, już został skończony i za chwilę trafi do prac w komisjach. Tymczasem nagle, ni stąd, ni zowąd, wprowadza się zmianę do ustawy, która i tak ma podlegać nowelizowaniu. Nawet jeśli w TK nic nie zrobimy, to przy okazji nowelizacji UoBiA ten temat wróci i ja na pewno będę dalej walczył o zmianę zapisu dotyczącego okresowych badań dla myśliwych.

Drugi wspomniany mankament to nierówność wobec prawa, ponieważ traktuje się nas jako specjalną kategorię posiadaczy broni. Takich badań nie przechodzą chociażby posiadacze pozwoleń do celów sportowych. Mimo że arsenał i zakres typów broni, jaką mogą mieć, jest dużo większy. Poza tym z uwagi na ustawową lukę wolno im przenosić załadowaną broń krótką w miejscach publicznych. A myśliwi w ogóle nie mogą mieć broni krótkiej. Uważam, że to również wynika z braku pojęcia ministra Kowalczyka o problemie. W mojej propozycji ustawy znalazł się najlepszy możliwy wentyl bezpieczeństwa, oparty na planowanym do wdrożenia systemie elektronicznym ewidencjonującym wizyty u lekarzy. Oznaczenie stanu chorobowego, który wyklucza posiadanie broni palnej, momentalnie zostanie zarejestrowane we właściwej komendzie wojewódzkiej policji. I to gwarantuje największe bezpieczeństwo. Co z tego, że będziemy przechodzić badania co pięć lat, jak ktoś dwa miesiące po nich dostanie schizofrenii? Przez cztery lata może tę broń mieć.
 

Myśliwi uważają, że taka regulacja powinna zostać podparta jakąś statystyką, skoro na tle Europy tworzymy grupę o znikomej liczbie wypadków z bronią w porównaniu z liczbą posiadanych jednostek. Nowe zapisy sugerują, że poprzedni system był zły.
Statystyki boją się wszyscy przeciwnicy zwiększenia dostępu do broni czy oczekujący ograniczeń dla myśliwych. Nie ma żadnych danych pokazujących, że myśliwi lub inni posiadacze broni powodują znaczącą liczbę wypadków. Piękny przykład to broń czarnoprochowa, której w ogóle nie trzeba rejestrować. Czy dzisiaj popełnia się przestępstwa z tej broni? Nie. A potencjalnie jest równie śmiertelna co inne jej rodzaje.
 

Zdziwienie budzi to, że tych zmian dokonał PiS, czyli do tej pory – zdawałoby się – ostoja najmocniejszych podstaw łowiectwa: chrześcijaństwa i tradycji. Burzy się je chociażby przez uniemożliwienie zabierania dzieci na polowanie, bez zmiany jego definicji.
Ten zapis w ogóle naraża myśliwych na duże niebezpieczeństwo, ponieważ powoduje, że jeżeli jakikolwiek aktywista znajdzie się z dzieckiem w pobliżu polowania indywidualnego – co zresztą już zapowiadano na forach – to narazi myśliwego na sankcje, ponieważ takie spotkanie oznacza wykonywanie polowania w obecności osoby nieletniej. Myśliwy nie może nawet zrobić nic, by w takiej sytuacji przestać polować, bo musiałby się najpierw dostać do książki ewidencji pobytu na polowaniu. Zapis jest kuriozalny, ale jego wprowadzenie uważam za jeszcze gorsze o tyle, że PO w swojej poprawce przewidziała zakaz udziału dzieci do 16. roku życia, a podniesienie go do 18. roku życia stanowi autorski pomysł PiS-u.

Jeżeli chodzi o likwidację tradycji – PiS robi to w brutalny sposób, odcinając się od korzeni. Od tego momentu posłom tej partii będzie bardzo trudno wynosić ją jako obrońcę polskiej tradycji czy nawiązywać do I i II RP, ponieważ eliminuje jeden z jej najważniejszych elementów. Czyni to przez zniszczenie sokolnictwa oraz kynologii, w tym odtwarzanych z dużym trudem i przez lata polskich ras, które bez szkoleń nie będą mogły funkcjonować w ramach FCI. W przypadku sokolnictwa zobowiązaliśmy się przed UNESCO do dbania o to dziedzictwo. My zaś zamierzamy je wykańczać. Nie mówiąc już o tym, że odbiera się nam narzędzia w postaci dobrze przygotowanych psów, mających pomagać chronić zwierzynę, zmniejszać jej cierpienie i skutecznie prowadzić polowanie. To świadome narażanie zdrowia myśliwych, a ponadto narażanie zwierząt na cierpienie.

 
Jedno z bardzo dużych zastrzeżeń budzi również działanie PiS-u przeciwko swojemu budżetowi. Wykonujemy zadanie zlecone przez państwo w ramach własnych środków, gospodarując wpływami za ubitą zwierzynę, ale nie pokrywają one naszych rzeczywistych kosztów, co widać chociażby na przykładzie szacowania szkód. Czy Pana zdaniem mają uzasadnienie obawy, że koła nie wytrzymają obciążeń finansowych w nowym systemie, a to doprowadzi do prywatyzacji łowiectwa?
Przypuszczam, że jakieś osoby chodziły wokół tej ustawy i próbowały wydeptać dojścia do organów władzy oraz z różnych względów są zainteresowane prywatyzacją łowiectwa. Sądzę jednak, że poseł Czabański zagrywa zupełnie inną rzecz. Nie myśli w kategoriach prywatyzacji. Zastanawiałbym się, jakie organizacje wpływały na posłów z Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt i jakie mają one powiązania. Pamiętajmy, że nie są to organizacje charytatywne, ale reprezentują interesy konkretnego kapitału, najczęściej zagranicznego. Weryfikacja tego lobbingu, zresztą skutecznego, to rola CBA lub ABW. Druga sprawa to Jarosław Kaczyński, który w tym przypadku myśli sercem, mając mocno zakrzywiony i zaciemniony obraz łowiectwa. Sądzę, że nie zostałby zwolennikiem prywatyzacji, aczkolwiek bardzo mocno się zapętlił w różnych decyzjach. Obecne przepisy otwierają drogę do sytuacji, w której dojdzie do utraty wydolności PZŁ oraz kół łowieckich, więc rząd będzie musiał coś zrobić. Powie wówczas, że skoro model się nie sprawdził – najłatwiej podciąć mu nogi, a potem stwierdzić, że się nie sprawdza – to trzeba przejść na model rynkowy. Znajdzie się wiele instytucji, które spróbują to zrobić, tylko że oznacza to tragedię dla gospodarki łowieckiej. Nie wierzę w to, że tego typu najemcy będą zainteresowani rozwojem łowisk. Zajmą się eksploatacją w okresie dzierżawy, a następców zostawią z problemem. Wiemy, że gospodarka łowiecka to nie tylko odstrzał medalowych trofeów. Z drugiej strony, skoro zachodni model łowiectwa tak świetnie funkcjonuje, to dlaczego tamtejsi myśliwi szukają polowań u nas?

Ustawa rzuca myśliwym kłody pod nogi, aby im właściwie uniemożliwić wykonywanie polowania. Jeśli zbierzemy wszystko – czyli dzieci, bezkarne przeszkadzanie w realizacji polowania jako zadania zleconego przez państwo, do tego badania, psy, zakaz polowań z naganką w parkach narodowych i rezerwatach przyrody oraz odpowiedzialność finansową członków zarządu – to dojdziemy do wniosku, że myślistwo zostało doprowadzone pod ścianę. Konsekwencją tego może być zabicie polskiego modelu łowiectwa.
 

Przed dwoma laty PiS w dyskusji nad pójściem sześciolatków do szkoły odwoływał się do tego samego zapisu konstytucji, który dziś podnosimy ws. dzieci. Teraz posłowie tego ugrupowania orzekają, że rodzice jednak nie muszą decydować, i to aż do 18. roku życia. Jest to przekaz całkowicie niezrozumiały.
Otwiera to puszkę Pandory. Ingerencję państwa w rodzinę zawsze stosowały środowiska skrajnie lewicowe. Za chwilę państwo za nas wprowadzi zakazy i nakazy, jeszcze bardziej ograniczając prawa rodziców. To się na pewno wydarzy.
 

Za PiS-u udało się to, czego nie przeforsowano za rządów SLD ani PO-PSL.
PiS pokazał prawdziwą twarz. Dużo mówi o tradycji, a faktycznie wykazuje się brakiem zrozumienia dla niej. Nie chcę jednak mówić, że PiS jest taki in gremio. Znam posłów, którzy byli załamani tym, co się stało.
 

Przyjęte rozwiązanie w zakresie szacowania szkód łowieckich stoi w sprzeczności z interesem rolników – wbrew obietnicom zwiększenia szybkości szacowania oraz wypłaty rekompensat.
Przeszkolenie ludzi i zebranie zespołu zajmie dużo czasu. Pamiętajmy też, że sołtys nie ma obowiązku brać udziału w szacowaniu. To nie jest etatowy pracownik urzędu gminy. Kiedy pojawi się komisja w przypadku szkody wymagającej oszacowania w piątek po 15.00? Zacznie się zbierać w poniedziałek. A siewnik albo kombajn będzie stał. W tym roku jeszcze nie zaczną protestować myśliwi, tylko zrobią to rolnicy, bo w konsekwencji to w nich ustawa uderzy najbardziej.

Druga rzecz – już dzisiaj wiemy, że od 1 kwietnia szkód się prawie nie szacuje. Gminy odmawiają, ponieważ nie mają etatów, wyszkolonych ludzi ani środków. W ogóle nie wiedzą, jak to przeprowadzić, a co więcej, o tym obowiązku dowiedziały się już po uchwaleniu ustawy. Większość gmin w Polsce nie miała zielonego pojęcia, że w ustawie znajdą się regulacje zrzucające na nie odpowiedzialność. To również niekonstytucyjne, ponieważ dokładamy samorządom pewne obowiązki bez zapewnienia środków ani czasu na przygotowanie się. Vacatio legis tej ustawy było kuriozalnie krótkie. Prezydent mógł to uratować, ale nie skorzystał z okazji. Uważam, że popełnił ogromny błąd i jednocześnie zawiódł oczekiwania Kukiz’15, dlatego że obiecał nam konsultacje przed podpisaniem ustawy, a się z tego nie wywiązał. Problem już mamy, a za chwileczkę odczują to rolnicy. Zresztą wynik głosowania nad ustawą pokazuje, że duża część posłów PiS-u związanych z rolnictwem (z ministrem Krzysztofem Jurgielem na czele) nie wzięła w nim udziału, wyciągnęła karty.
 

I pomyśleć, że minister Kowalczyk powiedział po objęciu urzędu, że priorytetem dla niego są walka z ASF-em i dezubekizacja.
Uważam, że państwo powinno jak najmniej ingerować w stowarzyszenia dobrowolne, utrzymujące się ze składek. W kwestii dezubekizacji wystarczyłoby mi, gdyby każdy kandydat do władz przedstawiał swoje oświadczenie lustracyjne. Ale skoro miało to stanowić ten jeden problem do załatwienia, to nie trzeba było wywracać wszystkiego do góry nogami, ponieważ na dezubekizację zgodziłyby się bez dyskusji wszystkie kluby w parlamencie. Jeśli taką cenę przyszłoby nam zapłacić za przygotowanie dobrej ustawy łowieckiej w innych aspektach, to spokojnie byśmy na to przystali. Chyba nawet nikt z PZŁ w pewnym momencie nie chciał za to umierać. Tym bardziej że nadszedł czas na zmiany i odświeżenie w Związku.
 

Czy w Pana ocenie PiS miał kiedyś przemyślany pomysł na łowiectwo jako dziedzinę działalności państwa?
Absolutnie nie. I z punktu widzenia najwyższych władz klubu to bez znaczenia. Łowiectwo zostało przez tę partię zauważone, kiedy przychodzili posłowie pokroju posła Czabańskiego i sugerowali, żeby coś z tym zrobić. Moim zdaniem to jedyny kontakt wierchuszki PiS-u z myślistwem. Pojęcie o przyrodzie i łowiectwie miał tylko minister Szyszko. Kierował się jakąś wizją, z którą można się było zgadzać lub nie. Kiedy z niej zrezygnowano, pozostała pustka. Gdyby PiS dysponował inną propozycją, przygotowałby przemyślaną ustawę, a dostaliśmy zlepek różnego rodzaju poprawek, wrzucanych jeszcze w toku głosowań w sejmie, których cel stanowiło jeszcze większe dokopanie myśliwym.
 

Dorżnęli nas.
Parafrazując Radosława Sikorskiego, można by tak to skwitować. Tu nie ma żadnej logiki. I w jej braku upatruję dla nas nadziei. Przede wszystkim w ewidentnych błędach legislacyjnych i konstytucyjnych. To będzie sprawdzian dla TK. W ustawie znalazły się kwestie wykraczające poza samo łowiectwo, chociażby dotyczące dzieci. Jeżeli zostaną one uznane za zgodne z konstytucją, to stracę wiarę w Trybunał. Daję mu jeszcze tę szansę. To nie jest sprawa polityczna. Nikt nie powie, że musieliśmy wprowadzić takie zmiany, ponieważ wymagał ich interes państwa. Będziemy mogli zobaczyć czystą ideę Trybunału.

Wprowadzono rozwiązania niespójne, nieprzemyślane, niepoliczone, i ustawa musi się wysypać. Minister Szyszko przewiduje, że w czerwcu nastąpi już jakaś nowelizacja, bo wszystko się wyłoży. Problem jednak w tym, czy uda się nam cofnąć. Bo jeżeli wyłoży się tylko w szacowaniu, to zostaną zmienione odnoszące się do niego kwestie, a innych strat już nie odrobimy.
 

Próbowaliście wpłynąć na prezydenta Dudę, żeby przemyślał tę ustawę. Nie udało się.
Do kancelarii Andrzeja Dudy przesłaliśmy komplet dokumentów, które stały się podstawą do przygotowania skargi do TK. Wytknęliśmy w nich niekonstytucyjne zapisy nowelizacji. Prezydent ustami swoich urzędników zapewniał nas, że po jego zapoznaniu się z pismami zostaniemy zaproszeni na rozmowę i będziemy mogli jeszcze omówić zaprezentowane racje. Niestety, ustawę podpisano bez żadnej odpowiedzi skierowanej do naszego klubu.
 

Teraz zostaje tylko Trybunał.
Mamy już przygotowaną skargę. Uzupełniamy ją też o argumenty, które ułatwiłyby Trybunałowi poruszanie się w podejmowanej tematyce. Zebraliśmy wystarczającą liczbę podpisów od posłów Kukiz’15 oraz PSL-u, a także posłów niezależnych. Współpracuję w tym obszarze z Urszulą Pasławską – żadne z nas z osobna nie uzyskałoby wymaganego poparcia. Nie wspomógł nas nikt z PiS-u, jedynie posłowie Szyszko i [Edward] Siarka się wahali. Nie boję się jednak o podpisy. Chciałbym, aby wniosek został dobrze przygotowany. Jeżeli TK zawiedzie, to spróbujemy składać nowelizacje. Nie pozwolimy, aby temat umarł. Oczywiście jeśli nie nastąpi zmiana mentalności lidera partii rządzącej, to nic nie wskóramy. Ale zawsze powtarzam, że pycha kroczy przed upadkiem i już to widać w niektórych tendencjach sondażowych. Nie mówię, że życzę sobie powrotu do przeszłości, bo w części aspektów pewnie było jeszcze gorzej. Jeśli ktoś nie umie zrozumieć, że nic nie dano nam raz na zawsze, i uważa, że może robić wszystko, to się boleśnie przekona o swojej pomyłce. Musimy być gotowi na każdy moment, w którym będzie nam dane o sobie przypomnieć. Powinniśmy iść w takim samym kierunku, w jakim idzie grupa Kai Godek z obroną życia – w każdej chwili wracać do tematu.
 

Ma Pan dzieci?
Mam dwie córki i mogę jasno zadeklarować, że niezależnie od tego, czy ustawa zacznie obowiązywać czy nie, będę je zabierał na polowania. Jeżeli pan minister Ziobro chce mnie wsadzić, to niech pan minister Brudziński przyśle policję na moje polowanie i mnie aresztuje – o ile uchylą mi immunitet, a w tym jednym przypadku się go nie zrzeknę, ponieważ uważam, że nie robię niczego złego, wychowując swoje dzieci według własnych norm, zasad i praw. Na pewno będę dalej tak czynił. Na własną odpowiedzialność.
 

Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali Bogdan Złotorzyński i Adam Depka Prądzinski

Fot. ADP, Archiwum Bartosza Józwiaka
 
Skrócona wersja powyższego wywiadu ukazała się w nr 5/2018. Z posłem można się kontaktować e-mailowo: biurobartoszjozwiak@gmail.com

dodaj komentarz

0 komentarzy

Napisz komentarz

Uwaga! Aby dodać komentarz, musisz posiadać konto w serwisie braclowiecka.pl oraz być zalogowanym.